"Głoś naukę, nastawaj w porę, nie w porę, [w razie potrzeby] wykaż błąd, poucz, podnieś na duchu z całą cierpliwością, ilekroć nauczasz." (2 Tm 4, 2)
Doświadczam tych słów każdego dnia, bo wszystko, co przychodzi mi robić pośród niekatolików jest świadectwem albo anty-świadectwem...
Abstrahując od aspektu człowieczeństwa w relacjach międzyludzkich na ulicy, w sklepie, w urzędzie, który dotyczy wszystkich nas - świadomie wierzących, dla kapłana ważny jest też wymiar duszpasterski, realizacja powołania do głębszej relacji z Bogiem. Ta relacja staje się jednocześnie celem i źródłem działania, podejmowanych inicjatyw.
Ostatnio bardzo często doświadczałem "ekspansji apostolskiej" jednej z największych sekt na świecie... Chodzą od domu do domu ze swoim przekładem Biblii, mają swoje stoisko informacyjne na placu w centrum miasta, rozdają ulotki i książki, w których chrześcijańskie prawdy wiary wymieszane są z herezjami w jedną całość. Nie chcę wchodzić w szczegóły moich kontaktów z tą XIX-wieczną organizacją. Jezus Chrystus czeka na każdego w swoim jedynym Kościele, który ma nie 200-300 lat, ale 2000...
Z racji, że w piątki katolicy wschodniego i zachodniego obrządku mają nabożeństwa drogi krzyżowej, postanowiłem tego dnia w krótkiej katechezie wyjaśnić dlaczego Pan Jezus umarł faktycznie na krzyżu, a nie na palu, jak czasem tłumaczy się gr. słowo stauros (σταυρός). Być może moje wywody na temat greckich słów i metodologii tłumaczeń oraz cytaty z Pisma św. po grecku i ukraińsku, na pierwszy rzut oka były niepotrzebne, bo "krzyż jest oczywisty", jednak do kaplicy w Gwoźdźcu przyszła tego dnia nowa osoba.
Pan około pięćdziesiątki, trzeźwy, od początku zachowywał się "podejrzanie": siadł w ostatniej ławce, uważnie obserwował moje ruchy, gesty, nie modlił się głośno tak jak pozostali, nie klękał. Gdy zacząłem przytaczać konkretne rozdziały i wersety i zwracałem uwagę na konkretne słowa, z końca kaplicy usłyszałem głos korekty. Dowiedziałem się, że się mylę, że w Biblii są inne słowa... Załagodziłem tę sytuację, mówiąc, że znam jego wersję przekładu Biblii, jednak cytowane wcześniej słowa wierniej (bo dosłownie) oddają sens oryginału, który w tym miejscu był ważny. Z oryginalnym tekstem nie będziemy się przecież kłócić:) Zapewniłem nieznajomego, że zostawię mu moją kartkę z naukowymi argumentami, jeśli będzie zainteresowany.
Ten fakt uświadomił mi, że temat, pozornie niepotrzebny, był natchnieniem od Boga właśnie na ten dzień. Po mszy podałem panu rękę i zaprosiłem go do wspólnej modlitwy w przyszłości. Zamieniliśmy wtedy kilka zdań, w których pochwaliłem go za dobrą pamięć w cytowaniu Biblii i zapytałem "skąd on to ma"... Z jego wypowiedzi wynikało, że doświadczył w życiu wielkiego załamania, depresji i wtedy znaleźli się ludzie, którzy "zbombardowali go miłością", podnieśli go na duchu i zaproponowali przejście na ich światopogląd. Kto wie, może mój kontakt z nim zostanie mu w pamięci i będzie milimetrowym krokiem do nawrócenia.
Podobnych przykładów z ukraińskiego podwórka jest mnóstwo. Zachęcam jednak do ostrożności, jeśli z ewangelizacji w aspekcie człowieczeństwa (powiedzenie z pierwszych wieków: "Patrzcie jak oni się miłują"), chcemy przejść na argumenty z Biblią w ręce. Członkowie sekty to nie amatorzy, więc tu trzeba się b. dobrze przygotować.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz